Ja, Homo Virtualis

Nasz Gospodarz przydzielił mi - trzydziestoletniemu inżynierowi informatykowi - rolę piewcy Nowego Wspaniałego Świata technologii. Niezależnie od tego, jak ciasny to gorset, to jest to uzasadnione przynajmniej ilościowo: informatyka jest moim podstawowym zawodem, przy komputerze spędzam około 6-10 godzin dziennie, codzienne informacje o świecie czerpię z Internetu. Z Sieci korzystam zresztą od bardzo dawna i pamiętam czasy, kiedy w polskim Internecie znali się wszyscy. 

I muszę powiedzieć, że mój entuzjazm dla nowego medium nie słabnie, a wręcz się wzmaga. Czytam sieciowe wydania tygodników, prenumeruję parę list dyskusyjnych, korzystam z internetowych usług bankowych, encyklopedii on-line, itd. Nadal jednak Internet potrafi mnie zadziwić - kiedy w ciągu jednego wieczora ściągam z Napstera płytę, której bezskutecznie szukałem w sklepach od lat; albo wtedy, gdy mogę zobaczyć obraz z kamery na stokach narciarskich, na które się wybieram, albo gdy pokazuję dziecku jak wyglądają zwierzęta, o których właśnie usłyszało w piosence. 

Nie wiem, czy jestem typowy dla pokolenia. Podejrzewam, że tak. Jeżeli więc nawet znajdą Państwo poniżej subiektywne argumenty z mojego otoczenia, to proszę nie przykładać do nich osobistej miary - myślę, że takie zachowania i działania są normalne dla ludzi z mojej grupy zawodowej i wiekowej. 

CHYBIONE OBAWY

Tak jakoś dziwnie jest, że postęp techniczny wzbudza obawy. Gdy oglądam klasyczny film Fritza Langa "Metropolis", nakręcony w 1927 roku, albo słodko-gorzką komedię Chaplina "Dzisiejsze czasy", to z perspektywy prawie wieku potrafię ocenić, co z obaw autorów sprawdziło się, a co pozostało w sferze fikcji. Niestety, wielcy artyści generalnie mylili się. To nie postęp techniczny okazał się największym zagrożeniem dwudziestego wieku. To nie maszyny, ani nawet nie przemiany wywołane przez mechanizację, określiły charakter minionego stulecia. Zasadniczym reżyserem wydarzeń były zbrodnicze ideologie: komunizm i faszyzm. To one - nie samochód, telefon i maszyna licząca - najbardziej spustoszyły państwa, a także świadomość ludzi.

Charakterystyczne, że nawet bomba atomowa - poniekąd symbol wieku XX - ma swoim koncie stosunkowo mało ofiar. Natomiast miliony zostały pozbawione życia w sposób bardzo tradycyjny - trującym gazem w obozie koncentracyjnym, nahajką czekisty, strzałem w tył głowy, albo po prostu głodem i brakiem snu. Okazuje się, że zupełnie niedawno, kiedy my posyłaliśmy e-maile i oglądaliśmy strony WWW, miała miejsce gigantyczna zbrodnia. W Ruandzie, podczas waśni plemiennych dwa miliony ludzi zatłuczono pałkami lub zaszlachtowano maczetami - czyli technologią, która był dostępna już tysiące lat temu.

Obawy Langa i Chaplina, ale także wielu innych - od młodopolskich poetów, po wczesnych autorów science-fiction - okazały się niesłuszne. To ideologia, a nie technologia, nadała ton dwudziestemu wiekowi. Porównajmy hitlerowskie Niemcy z demokratycznymi Stanami Zjednoczonymi. Jeden i drugi kraj w latach czterdziestych był potęgą gospodarczą, jeden i drugi był "na ostrzu technologii", jak powiedzieliby dziś informatycy. A jednak III Rzesza podpaliła świat, a sama obróciła się w ruinę, grzebiąc pod swoimi gruzami miliony istnień. Tymczasem Ameryka zwyciężyła, a jej wartości - wolność, praworządność, demokracja oraz mieszanka twardego racjonalizmu ze zdrowym idealizmem - stanowią o jej potędze i dziś.

WIRTUALNY - CZYLI JESZCZE BARDZIEJ RZECZYWISTY

Jako inżynier pozwolę sobie podać pewne liczby. Zajrzałem właśnie do mojej skrzynki pocztowej, gdzie przechowuję wysłane wiadomości. Znajduje się tam ponad sześćset listów, napisanych przeze mnie w okresie od końca 1999, czyli w ciągu półtora roku. Nieco więcej, bo ponad dwa tysiące listów znajduje się w folderach, gdzie przechowuję pocztę otrzymaną. Oznacza to, że przez ostatnie dwa lata wysyłałem średnio około dwóch listów dziennie, a czytałem około sześciu. Gdyby uwzględnić moją aktywność w dyskusjach na USENET, liczby te należałoby podwoić. Trudno jest mi więc przyjąć za dobra monetę stwierdzenia o postępującej alienacji osób nadmiernie korzystających z dobrodziejstw cyberświata. Przeciwnie, nigdy jeszcze nie prowadziłem tak ożywionej dyskusji z tak wieloma osobami, nigdy też nie miałem sposobności poznać tylu ciekawych ludzi - z szanownymi panelistami na czele.

Mam też inny, bardzo osobisty powód aby doceniać możliwości sieci w podtrzymywaniu więzi międzyludzkich. Podczas mojego pobytu na zagranicznym stypendium mogłem co dzień "rozmawiać" przy pomocy usługi Internet Relay Chat (IRC) po dwie godziny z bliską mi osobą. Dziś jesteśmy małżeństwem z sześcioletnim stażem. Tutaj, w Internecie, zawarłem wiele przyjaźni, które do dziś podtrzymuję. Moi cyber-przyjaciele to właśnie realni ludzie w wirtualnym świecie. Poznaję ich na Sieci, rozmawiam z nimi, wyrabiam sobie zdanie na ich temat, a gdy potem ich poznaję, okazuje się, że - naprawdę! - że są tacy sami, jak podczas rozmowy "na kablu".

Kontakty za pomocą Internetu nie stają się więc substytutem kontaktów rzeczywistych. Wspomagają je jedynie, dają nowe medium i narzędzie, ale nie przewartościowują naszych uczuć i myśli. One bowiem pochodzą z samej istoty naszego człowieczeństwa - i ten czy inny wynalazek techniczny nie zmienia ich wcale albo prawie wcale. 

INFOPROLETARIAT BEZ TECHNOLOGII

Ludzie nie dzielą się bowiem na wirtualnych i rzeczywistych. Ludzie dzielą się na ciekawych i nieciekawych, a także na mądrych i głupich. W moim bloku mieszka grupka młodzieży na oko szesnastoletniej, może trochę starszej. Ich świat to rozmowy na korytarzu o niczym, oglądanie telewizji, słuchanie techno i hip-hopu, a także zwykłe nudzenie się w domu. Nie mają pieniędzy na rozrywki, ani nie mają rozbudzonych żadnych potrzeb poza podstawową konsumpcją. Oglądają więc telewizję, a w niej reklamy; czytają kolorowe tygodniki składające się z dużych zdjęć i ośmiozdaniowych notatek i biorą to za rzeczywistość. To właśnie infoproletariat, o którym pisze Piotr Wojciechowski w swoim eseju, a także Umberto Eco w felietonach. Tylko dość specyficzny, bo całkowicie pozbawiony dostępu do technologii. Czy gdyby mogli wszyscy uzyskać dostęp do Internetu, ograniczyłoby im to horyzonty? Nie, na pewno nie. Czy gdyby nie mieli telewizora, staliby się bardzie ciekawi świata? Szczerze wątpię. Myślę, że jak wiejskie baby siedzieliby w oknach i patrzyli kto z kim, gdzie oraz kiedy. W końcu do tego sprowadzają się ulubione przez tę grupę programy typu Big Brother.

Krzywa dzwonowa (my, inżynierowie wolimy mówić: rozkład Gaussa) jest bezwzględna. Osoby interesujące, ciekawe, mądre i wartościowe stanowią margines populacji. Otóż ten margines najłatwiej spotkać w Internecie. A masę stanowią ludzie szarzy i zwykli. Proszę nie dopatrywać się pejoratywnych znaczeń czy ukrytej pogardy w tym określeniu. Żyję wśród nich, z niektórymi systematycznie rozmawiam, ale świat moich internetowych list dyskusyjnych i przyjaciół znanych tylko z internetowych nicków (przezwisk) naprawdę jest dla mnie realniejszy niż mój sąsiad, który od piwa dzień zaczyna i na piwie go kończy.

Nie wierzę gatunkowy podział w "człowieka wiejskiego" i "człowieka wirtualnego", tak jak nie wierzę w Wellsowski podział na moroloki i eloje. Wystarczająco długo mieszkałem za granicą, w kraju gdzie imigranci z biednych krajów stanowią znaczną część mieszkańców, żeby widzieć na własne oczy mieszanie ras biedaków i bogaczy. Jeżeli nie zaszło ono przez długie lata feudalnego podziału na arystokrację, szlachtę, mieszczan i kmieci, to nie zajdzie w demokratycznych społeczeństwach współczesności. W rychłe i powszechne "poprawianie genetyczne" człowieka też jakoś nie wierzę, a w felietonie "Krzaczki w Notepadzie" znajdą Panowie powody mojej niewiary.

Myślę więc tak: technologia może pomóc ludziom, którzy chcą i są przygotowani, żeby z niej korzystać. Tym, którzy przygotowani nie są i tym, którzy nie mają woli, aby skorzystać z możliwości, jakie daje informatyka i Internet, komputer nie pomoże, ale i nie przeszkodzi. Będą trwonić czas tak jak trwonili, tylko w nowocześniejszy sposób. Na przykład. przy grach, zamiast przed telewizorem; albo czytając plotki z życia gwiazd w serwisach on-line, zamiast w kolorowych tygodnikach.

PROGNOZY

I jeszcze słowo na temat prognoz na najbliższe lata. Pieczołowicie przechowuję książkę, którą rodzice podarowali mi na początku lat osiemdziesiątych. Książeczka ta prezentuje osiągnięcia robotyki i snuje prognozy na przyszłość. Między różnymi zapewnieniami można znaleźć i takie, że około roku 2000 powszechne będzie korzystania z inteligentnych robotów do wykonywania prac domowych, bo już pracują nad nimi specjaliści z ZSRR oraz NRD. Mamy rok 2001 i proszę bardzo - nie dosyć, że nie mamy robotów w domach, to jeszcze nie ma ZSRR, ani NRD.

Mam z grubsza zaplanowane, jak będzie wyglądało moje życie za pół roku. Mogę domyślać się, co będę robił za dwa lata. W perspektywie pięciu lat mogę starać się zgadnąć to i owo. O odleglejszej przyszłości nie będę się wypowiadał wcale. 

Wcale, choćby mnie kołem łamali.

Jakub Chabik


więcej...